Top
 

Relacja z safari nurkowego w Sudanie – maj 2019


BLOG

Relacja z safari nurkowego w Sudanie – maj 2019

Cztery dni temu wróciliśmy z Sudanu. Jeszcze wciąż nas trzyma „sudańska gorączka” na którą składają się: prawdziwa Afryka, cztery nury dziennie, rekiny młoty, manty, rekiny szare, wrak Umbria, zmęczenie upałem, poparzone słońcem nosy, ryby i krewetki przyrządzane przez naszego kucharza i nieugaszone pragnienie… Wrócimy tam za rok, aby popłynąć na dalekie sudańskie południe!

Zobacz galerię zdjęć z wyprawy do Sudanu

Obrazki z Sudanu

Przepraszam z góry – to nie jest szczegółowa relacja. To jest to, co zakotwiczyło najsilniej w mojej pamięci. Zapraszam pozostałych Uczestników do podzielenia się wspomnieniami na naszym FB https://www.facebook.com/nauticasafari/

Lądujemy

Lotnisko w Sudanie to podłużny barak w środku jałowej pustyni. Lądujemy z podskokiem. Wysiadamy w 40-stopniowy upał, który odtąd przez tydzień będzie wyciskał z nas siódme poty. W środku baraku umowna klimatyzacja i zgrzytający pas transmisyjny, który wypluwa nasze torby, ku uciesze i uldze ekipy – wszystkie! Jest i miejscowy sklep wolnocłowy, zamknięty na głucho; za szybą coś, co przypomina mgliście polskie zaopatrzenie z lat 70-tych. Plastikowe klapki i kilka pudełek proszku do prania, przykurzone grubą warstwą pyłu. Obsługa lotniska dwoi się i troi, nasze paszporty sprawdza kolejno 6 osób, aby finalnie oświadczyć, że dostaniemy je z powrotem za… 7 dni! Konsternacja. Europejczycy pozbawieni dokumentów kontra afrykański kraj z niedawno wprowadzonym stanem wyjątkowym, wrzący od lat konfliktami. Świetnie. Dzwonimy do właścicieli łodzi – to normalne, mówi Anita, tak tu jest zawsze… No ok, tu jest inaczej. Przyzwyczajajmy się. Półgodzinny transfer z bagażami na dachu i już płyniemy zodiakiem przez otoczoną potężnymi dźwigami i kontenerowcami zatokę. Nasza łódka robi niezłe wrażenie, zwłaszcza przez porównanie z krypami zacumowanymi obok.. Kajuty są obszerne, łazienki – o cudzie mniemany – da się zrobić tak, żeby prysznic nie lał po muszli, tylko był za zasłonką! Duży salon, wygodne kanapy na zadaszonym pokładzie. Strefa nurkowa przyjmuje stosy naszych gratów do skrzynek, torby znikają w czeluściach dolnego korytarza, uff, jesteśmy gotowi wypłynąć… Jest czysto, przytulnie i dobrze sie bawimy, mimo zapowiedzi niektórych członków naszej ekipy, że sudański program no alko, no porn and no drugs będzie nie do wytrzymania. Briefingi, prowadzone przez naszych przewodników są na szczęście zwięzłe. Sabri ma uśmiech łobuziaka, ale sprawność i kompetencje że daj boże każdemu. Ahmed, przedstawiony jako „nasz człowiek z Indii” faktycznie ma nietypowa urodę, ale – cóż za rozczarowanie – okazuje się być Egipcjaninem, jak większość załogi Andromedy. Pamiętajcie, mówi Sabri – bądźcie ostrożni i czujni podczas nurkowań. Jeśli coś się wydarzy, można zadzwonić z telefonu satelitarnego po helikopter. Ale on będzie jutro. Albo za dwa dni. Albo wcale. Tu jest SUDAN.

Angarosh

Sabri ostrzega, ze prąd będzie silny. No i jest. Lewitujemy nad rafą, jedni na hakach, inni uczepieni skał. Jesteśmy tu całkiem sami. Prąd spycha nas z plateau; niecierpliwie zerkając na uciekające minuty, czekamy na rekiny. Z przydymionej osadami toni wyłania się krąg młotów. Zbliżają się do nas i kiedy mamy je już jak na dłoni, niesiona prądem grupa Ahmeda przepruwa nam przed nosami, płosząc bezpowrotnie całe stado. Sytuację ratują szare rafowe, przesmykujące się między nami w odległości dwóch, trzech metrów i stada barrakud. Kiedy odrywamy się wreszcie od rafy, niesie nas na pełną życia południową ściankę, po drodze – jak z okna ekspresu – rejestrujemy wielkie ziemniaczane graniki i kilka muren. Część grupy zniosło za rekinami na koniec plateau i teraz pną się cierpliwie pod prąd, bo płynąć się nie da… Na głębokości kilku metrów hamujemy ostrożnie przy lesie czerwonych korali (wire coral), przypominających laski św. Mikołaja, faluje w prądzie cały stok, usiłujemy przycupnąć do zdjęcia z tym magicznym tłem, ale po chwili okazuje się, że to my będziemy je tworzyć;)

Rafa Merlo

Merlo – początkowo porażka. Płyniemy przez kamulce, mijamy stado zrelaksowanych cheniochusów, znów kamulce. Czy może być rafa bardziej martwa od tej? Może powinniśmy zdobyć ją od innej strony? Zniechęceni, wpływamy w głąb, zbliżamy do piaszczystego dna i zaczynamy wędrować korytarzami pomiędzy ogromnymi akroporami. Jest klimacik. Po prawej żółte boxfisze, po lewej zielone rogatnice, wiszące pyszczkami w dół, każda nad swoim lejem ze złożoną ikrą. Śledzi nas wielkie oko, ryby podrywają się nerwowo, każda gotowa chronić gniazdo i patrolować lej nad nim do wysokości dwóch metrów, zatem przywieramy do piasku i cichaczem wynosimy się między skały, w poszukiwaniu pomarańczowych krewetek. Wystarczy tylko się rozglądać i podziwiać..

Manta na El Bano

Miejsce w środku niczego. Wpadamy z pontonów w festonach bąbli, prąd porywa nas natychmiast i wlecze wzdłuż ciemnej rafy o stromych stokach. Gorgonie, czerwone graniki i miliony antiasów rozświetlają oblany słońcem szczyt ściany. Sabri jest jakiś wyjątkowo czujny, więc spina ogarnia i nas, rozglądamy się w toni, przez którą na razie nie przemyka żaden cień. W tych szarościach każdy tuńczyk wydaje się rekinem. Po 10 minutach rozpaczliwego drałowania, aby utrzymać się w pobliży rafy, nagle widzimy w oddali biały brzuch ogromnej manty. Płynie szczęśliwie w naszym kierunku, leniwie machając gigantycznymi skrzydłami. Jak pociski mkniemy jej na spotkanie, a ona mijając nas zawraca kilkukrotnie, tańczy i pozuje Piotrowi do zdjęć. Bajka. Niestety, po takim spektaklu pozostaje nam tylko puścić bojki i wypłynąć w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku i w oczekiwaniu na ochrzan ze strony pozostałych uczestników nurkowania, którzy nie mieli tyle szczęścia co my:)

Delfiny na Shaab Rumi

 

Pontony prują wodę, punkt „zrzutu” jest dość daleko, więc kiwamy się na burtach, zmęczeni na wyrost, ściskając w rękach elementy sprzętu i marząc o tym, aby już przestało huśtać. Nagle, wzdłuż naszej trasy pojawiają się charakterystyczne trójkątne płetwy i niebieskawe grzbiety dziesiątek delfinów! Stós od razu wie, że to długoszczękie; wyskakują przed łodzią, tańczą przed dziobem, zawracają i kuszą, żeby natychmiast wskoczyć, co też czynimy w drodze powrotnej. Ogromne stado z młodymi przegania nas do utraty tchu, ciągnąc za sobą wzdłuż rafy. Są najpiękniejsze na świecie, smukłe, wdzięczą się do nas i kompletnie niczego nie boją.. To fenomenalny spektakl, widzieć je z tak bliska i w tak naturalny sposób. W głowie dźwięczą wkute na pamięć obowiązujące zasady – nie pływać w poprzek stada, nie gonić, nie dotykać.. ech… ale one same otaczają mnie wkoło i nie stosują się do żadnego dekalogu dotyczącego kontaktów z ludźmi 🙂

Baza Cousteau

Z bazy Cousteau zostało niewiele. Wpływamy od spodu do osadzonego na trójnogu dużego dysku, przez bulaje wpadają promienie światła, prześwietlając brzuszki wirujących glassfiszy. Jestem urzeczona nakładającym się wspomnieniem ekipy Cousteau z filmu dokumentalnego Milczący świat. W pobliżu przesmyku łączącego lagunę z opadającą do kilkuset metrów ścianą wybudowano podwodne miasteczko, składające się z dwóch domów: pierwszego, w kształcie rozgwiazdy, w którym mieszkała przez cztery tygodnie grupka oceanografów, Madame Cousteau i papuga Claude oraz drugiego – w kształcie latającego spodka, zainstalowanego na głębokości 27 metrów, w którym przebywało dwóch nurków. Był tam także hangar wypełniony powietrzem, mieszczący łódź podwodną mogącą zabierać dwie osoby na głębokość do 300 metrów, klatki na rekiny i łączące pomieszczenia korytarze. Obciążono całość ponad 200 tonami balastu. Dwa statki pomocnicze – francuski Calypso oraz włoski Rosaldo zapewniały sprężone powietrze i wsparcie logistyczne dla eksperymentu. Po jego zakończeniu zdemontowano dwie struktury, a reszta stała się atrakcją dla nurków. Film o projekcie z 1964 roku można obejrzeć tu:


Tutaj siedzieli, gotowali, palili setki papierosów, stąd wypływali z kuszami na polowanie. Kawałek dalej garaż dla skuterów i hałda pogiętych konstrukcji. Poniżej, na stoku, wisi klatka do obserwowania rekinów. Fotografowie szaleją wewnątrz pomieszczenia, próbując osiągnąć za pomocą „garnka ze światłem” jakiś czarodziejski efekt, w jednej sekundzie cały dysk rozbłyskuje jak UFO i gaśnie pozostawiając delikatną poświatę. Mamy to zaliczone.
Po przeczytaniu książki „Milczący świat” Cousteau to jest podróż przez czas, jak żadna inna.

Latarnia

Sanganeb to atol koralowy w parku narodowym, ponad 20 km od brzegów Sudanu. Głębokie, sięgające 800 metrów ściany, zwieńczone latarnią morską. Dłuuuugi pomost pozwala nam rozwinąć się fotograficznie, ujmujemy go z łodzi, z latarni, pusty i pełny szczęściarzy, którzy już parę dni nie mieli stałego lądu pod stopami. Oczywiście pniemy się na górę, w poszukiwaniu ujęcia tego szczególnego, turkusowego koloru wody w płytkiej lagunie. Na górze wieje wiatr, chciałoby się rzec – historii, ale tak naprawdę czas tu kompletnie stanął. Widać jednak niezwykłą dbałość mieszkańców o ten niewielki skrawek lądu, wyczyszczony, wysprzątany, a nawet zaopatrzony w wypełniony kwiatkami ogródek, wielkości chusteczki do nosa..

Nurkowanie na Sanganeb jest zanurzeniem w żywej, pełnej stworzeń rafie. Stada barrakud i jackfishy, dziesiątki drobnych zwierząt; udaje mi „trafić” sporego napoleona, drętwę, nadymki, rozetkę jaj hiszpańskiej tancerki, żółtą murenę i sprytnie schowane pod nawisem krewetki boksujące.

Umbria

Pierwsze ostrzeżenie – nie wskakujcie przewrotką do tyłu, a przynajmniej nie w każdym miejscu. Można się nieźle nadziać na burtę, położoną blisko pod powierzchnią wody. Tak blisko, że dociera tam mnóstwo słońca, a wejścia do kolejnych ładowni wyznaczają plamy cienia pożebrowanego filarami, tworzącymi kiedyś konstrukcję włazów. Zbudowana przez firmę Rieherst z Hamburga Umbria transportowała żołnierzy do włoskich kolonii w Afryce Wschodniej. W maju 1940 r., gdy Włochy były jeszcze neutralne, potajemnie załadowano ją 360 000 bombami o wadze od 15 kg do 100 kg, 60 pudłami detonatorów, materiałami budowlanymi i trzema samochodami Fiat Lunga. 3 czerwca Umbria dotarła do Port Said w północnym Egipcie, gdzie załadowano dla niepoznaki 1000 ton węgla i wody, aby sprawiać wrażenie, że jest tylko nieszkodliwym frachtowcem. Port kontrolowany był przez Royal Navy, która przydzieliła Umbrii konwój HMS Grimsby. Trzy dni później Umbria weszła na wody Sudanu, a kapitan HMS Grimsby rozkazał Umbrii zakotwiczyć na Wingate Reef pod pretekstem poszukiwania kontrabandy. HMS Leander przybył z grupą 20 marynarzy. Następnego ranka Lorenzo Muiesan, kapitan Umbrii, wysłuchał przemówienia Mussoliniego, który ogłosił przystąpienie do II wojny po stronie Niemców. Zdecydował się na manewr, który miał pozbawić Brytyjczyków możliwości przejęcia uzbrojenia znajdującego się na statku. Włosi zajęli miejsca w łodziach ratunkowych, zostały otwarte wszystkie zawory i statek opadł na dno. Muiesan i reszta załogi spędzili cztery lata w więzieniu. Umbrii nie naruszyły prądy ani pływy. Leży na głębokości od 5 do 36 metrów. Wystarczająco dużo czasu dennego, aby zrobić sobie na jednym nurkowaniu zdjęcia przy śrubie, przy Fiatach i nad dziobem. Chociaż – i tu drugie ostrzeżenie – przy Fiatach schodzi znaaaaacznie dłużej. Kolejne eksperymenty z „garnkiem ze światłem” pozwalają mi uwierzyć, że los pomocników i modeli jest daleki od komfortu. Po półgodzinnych przymiarkach wiemy już, że auta najlepiej wychodzą oświetlone z tyłu, od dołu, z ukrycia. Tyle teoria. Na szczęście parcie na Umbrię jest duże, w związku z czym nurkujemy tu cztery razy (sic!), ostatni raz puszczeni swobodnie jak konie na pastwisko, z czego korzystamy w sposób nieograniczony, wychodząc z wody po 70 minutach. W jednej z ładowni bardzo fotogeniczna ściana skamieniałych worków cementu o regularnym wzorze po raz kolejny zatrzymuje ekipę z aparatami. Słońce daje spektakl w przekoszonym pomieszczeniu restauracji, pipefisze uwijają się pracowicie w zaczątkach rafy na masztach Umbrii. Robimy ostatnie ujęcia od dziobu. Jest pięknie.

Kiedy schodzimy z łodzi następnego dnia, po wykonaniu wszystkich znienawidzonych czynności polegających na płukaniu, suszeniu i pakowaniu dobytku, naprawdę cieszę się z dwóch rzeczy: po pierwsze – że to jeszcze nie koniec, bo przed nami zwiedzanie Dubaju i po drugie – że wrócimy tutaj. Na pewno.

Udostępnij:

Masz pytania?

Skontaktuj się z nami. Z przyjemnością pomożemy wybrać wyjazd nurkowy idealny dla Ciebie!