Top
 

Palau – relacja z wyprawy nurkowej

BLOG

Palau – relacja z wyprawy nurkowej

Delikatny szelest, wibrujący za oknem budzi mnie w hotelowym pokoju po osiemnastogodzinnej podróży. Ciężko nawet otworzyć oczy, ciało stawia opór a mózg, kompletnie zmylony zmianą stref czasowych, odmawia współpracy. Rejestruję, że za szybą, niemal na wyciągnięcie ręki, wznosi się pionowa skała, napęczniała od korzeni wrośniętych drzew, buzująca liśćmi i białymi kwiatami, ociekająca monotonnym, tropikalnym deszczem. W dole u jej podnóża błyszczą kolorowe wraki łodzi. Skądś przywędrował ostry zapach słonego oceanu.

Jestem na Palau.

Nie do wiary jak bardzo nudne są dalekie przeloty, te niemal identyczne lotniska z takim samym zestawem barów i sklepów; klimatyzowane kapsuły kolejnych samolotów, w których – jeśli nie stać cię na pierwsza klasę – żywcem nie masz co zrobić z kończynami. Nie na darmo angielski wyraz travel pochodzi podobno od słowa oznaczającego narzędzie tortur. Jedynymi osłodami tej sytuacji są: alkohol, planowanie nurkowań i studiowanie upchniętego do podręcznego bagażu przewodnika.

Od kiedy w 1829 roku Karl Baedeker wydał pierwszy z nich, przewodniki wtłaczają każdą naszą podróż w wąskie ramy, wyznaczając obowiązkowe atrakcje, są jednak nieodzowne. Bez tego nigdy bym się nie dowiedziała, że składający się z ponad 250 wysp archipelag Palau został zasiedlony 4500 lat temu przez mieszkańców Indonezji, skolonizowany przez Brytyjczyków, następnie przez Hiszpanów, kolejno sprzedany Niemcom, przejęty przez Japończyków i zdobyty przez Amerykanów. Amerykański styl życia panuje tu niepodzielnie do dziś, silnie zakorzeniony, i nic w tym dziwnego, bo Palau jest skonfederowane z USA. Dawna stolica wyspy – Koror, trzeba to uczciwie przyznać, jest zdecydowanie nieatrakcyjnym miejscem. Ma status pozbawionej szybkiego internetu – ale wygodnej – sypialni, pełnej świetnych knajpek, jadalni oraz przystani szybkich łodzi nurkowych. Zwiedzania nie ma zbyt wiele. Za to jak już się wypłynie…

Najlepsze na świecie

Wyspy Palau wyglądają jak kędzierzawe, zielone czapy na wpół zanurzone w przejrzystym oceanie, każda osadzona na skalnej podstawce. Pomiędzy wyspami mieści się wszystko, o czym nurkowie mogą zamarzyć: pionowe ściany, wraki, jaskinie, „błękitne dziury” i płytko położone rafy, zasiedlone przez ponad 1500 gatunków ryb i 500 gatunków koralowców! Tu jest wszystko – bajeczne krajobrazy, zjawiskowe stada mant, ogromne ławice barrakud, ale przede wszystkim pierwsza na świecie, obejmująca obszar ponad 500 tys. km2 strefa ochronna dla rekinów i płaszczek, tak zwane sanktuarium, w którym żyje 135 zagrożonych gatunków.

Widoczność w wodach Oceanu Spokojnego waha się między 15 a 40 metrów, co przy temperaturze wody 27oC i całym tym podwodnym bogactwie zapewnia absolutnie wysokooktanowe przeżycia! Istny raj, rozsławiony przez Jacques’a Cousteau, który uznał tutejszą miejscówkę Ngemelis za najlepszą na świecie ścianę nurkową. Na rafach Palau czas się zatrzymał. Nietknięte, najbardziej widowiskowe miejsca nurkowe na Ziemi: German Channel, obfitujący we wszystkie gatunki rekinów Blue Corner, Ulong Channel porośnięty spektakularnymi koralowcami i gorgoniami, Blue Hole i wraki z okresu drugiej wojny światowej. Do najwybitniejszych atrakcji poza nurkowych (lecz nadal blisko związanych z wodą) zaliczam Jezioro Meduz, zwane w miejscowym narzeczu Ongeim’l Tketau – unikalne jezioro zamieszkałe przez pozbawione parzydełek meduzy o charakterystycznych żółtych czaszach, z rodzaju Aurelia – bliska krewna bałtyckiej chełbi modrej oraz Mastigias. Stworzenia te, same w sobie nieprawdopodobnie fotogeniczne, nieustannie migrują w najbardziej nasłonecznione rejony akwenu, co znacznie ułatwia uzyskanie dobrego ujęcia snorklującym tam fotografom podwodnym. Niestety nurkowanie w pełnym sprzęcie nie jest tu możliwe, raz – ze względu na uwalniane bąble powietrzne, niebezpieczne dla delikatnych meduz, dwa – z powodu stosunkowo płytko zalegającej warstwy siarkowodoru, co stwarza niebezpieczeństwo zatrucia dla nurków.

Z prądem i pod prąd

Nie da się zmieścić w jednym, krótkim artykule wszystkich wrażeń i faktów związanych z Palau. Z tej racji ograniczę się do miejsc , które zapamiętałam najlepiej. Bardzo szybkimi, płaskodennymi (co, jak się potem, przy dużej fali, okazało – ma wielkie znaczenie.. ) łodziami bazy nurkowej Fish’n’Fins osiągnęliśmy odległy o 40 km od Korror Blue Corner w ciągu 50 minut. Położony na północnym końcu wyspy Ngemelis, przez większość czasopism nurkowych jest oceniany jako najlepsze miejsce do nurkowania na świecie. Łódź zacumowała przy rafie. Zwiedzanie zaczęliśmy od położonej nieopodal Blue Hole czyli wielkiej jaskini z dwoma wejściami o szerokości 5 i 27 metrów. Grotę zalewały promienie światła, każdy nawet najmniejszy prześwit w sklepieniu był jasnoniebieski, a bardzo duży otwór po północnej stronie ciemnogranatowy. Kiedy wypłynęliśmy na zewnątrz, w toni unosiły się rekiny rafowe, a na jasnym dnie, na głębokości 40 metrów, leżał piękny rekin brodaty – leopard shark. Obecni w grupie fotografowie oczywiście śmignęli w dół, żeby utrwalić go na matrycy.

Po wschodniej stronie wyspy Ngemelis , w odległości 37 km od Korror leży German Channel, przecinający rafę barierową między wyspą Ngemelis, a wyspą Ngercheu. Kanał powstał w okresie, gdy wyspy były pod niemiecką okupacją (1899-1914). Łączy lagunę wewnętrzną z otwartym oceanem a jego regularną linię widać doskonale na Google Earth. Od strony laguny zwiedziliśmy piaszczyste dno z miękkimi koralami, które upodobały sobie manty. Z początku nic nie zapowiadało przepięknego zjawiska jakie mieliśmy obserwować. Pływaliśmy, walcząc od czas do czasu z wstecznym prądem, aż osiedliśmy na dnie, przyczepiliśmy się hakami rafowymi, czekając na zapowiedziane atrakcje. Najpierw, w sporej odległości od nas, przepłynęła tylko jedna manta, ale już chwilę potem, na granicy widoczności pojawiło się ich całe stado, by finalnie, krążąc w powolnym tempie, zawisnąć tuż nad naszą grupą. Takie zjawiska budzą w każdym człowieku poetę. Niestety nie w naszym przewodniku, który po 15 minutach brutalnie przerwał magiczne przedstawienie, nakazując odwrót. Cóż było robić..

Kolejnym fascynującym doświadczeniem była południowa ściana wyspy Ngemelis – Turtle Wall. Prąd, w odróżnieniu od poprzednich miejsc, był słaby, miejsce dość płytkie i może to wrażenie przebywania w idyllicznym, pełnym ryb akwarium tak nam się spodobało. Nazwa tego miejsca nie mija się z rzeczywistością, spotkaliśmy dziesiątki żółwi! Żółwie śpiące, pływające, przeżuwające korale; pozujące jak zblazowane modelki, które nawet nie rzucają okiem na podnieconych fotografów. Sama ściana także zrobiła na nas niezapomniane wrażenie, była bowiem gęsto porośnięta wielkimi skupiskami miękkich korali od jasnych odcieni różu, aż po ciemny fiolet, falującymi w delikatnych podmuchach prądu.

New Drop Off to jedno z topowych miejsc, położone na zachód od German Channel, w którym stykają się dwie wielkie formacje skalne, tworząc ostre załamanie, aby potem opaść ostro do głębokości 150 metrów. W połączeniu z silnym prądem miejsce wyglądało groźnie. Nastrój spotęgowały pilnie patrolujące teren szare rekiny rafowe oraz przypominające srebrzyste klingi ławice barakud. Potem jednak nastrój złagodniał. Wyrósł przed nami las gorgonii i miękkich korali, pomiędzy którymi błyskały wdzięcznymi pomarańczowymi paseczkami błazenki, pilnujące swoich anemonów.

Tropikalny huragan

..i właśnie wtedy, kiedy niemal wpadliśmy w nałóg przebywania pod wodą całymi dniami, na falach eteru przyszła wiadomość: idzie w naszym kierunku gigantyczny huragan! Już tego samego dnia wieczorem musieliśmy porzucić sympatyczną i kameralną plażę przy naszym hotelu, pozbierać szklanki i zmykać pod dach. Wiatr przygiął palmy do ziemi, a z ciemnego nieba lunęły potoki deszczu. Nie widziałeś oberwania chmury na Palau? To nic nie widziałeś! Pół nocy spędziliśmy obserwując z niepokojem katastrofalny opad i ostre porywy wichury, igrające niebezpiecznie z dachem hotelowej restauracji . Poziewując i drżąc, zebraliśmy się rano na kawie, gdzie zapadł ostateczny wyrok – dziś nigdzie nie popłyniemy.

Następnego dnia pojawiła się zaskakująca informacja: huragan zaledwie nas musnąwszy, uderzył w Filipiny. Jak wyglądałoby to miejsce gdyby przeorał naszą wyspę? Baliśmy się nawet pomyśleć. Jedyną pozostałością po tajfunie był mżący od czasu do czasu deszcz.

Jaskinie, czarna kapusta i muszle wielkości nurka

Następnego dnia, przy niesprzyjającej dalekim wypłynięciom pogodzie, baza zaproponowała nam Chandelier Cave – nurkowanie jaskiniowe w systemie pięciu wielkich, połączonych komór. Jaskinie na Palau zawdzięczamy wulkanicznej aktywności dna oceanicznego – procesom, które spowodowały utworzenie wysp archipelagu. Obecnie te formacje są w większej części wypełnione wodą. Było dla nas sporym zaskoczeniem, że miejsce nurkowe znajdowało się bardzo blisko hotelu, a wejście do niego – mały i ciemny otwór na głębokości 3 metrów zupełnie nie zwiastował ogromu tego, co mieliśmy ujrzeć. Gdy wpłynęliśmy do systemu jaskiń przewodnik zwrócił naszą uwagę na łatwo podnoszący się z dna muł. Gęsiego, ostrożnie, oglądając się na zalane niebieskawym światłem wejście, spłynęliśmy pomiędzy wyłaniające się z ciemności stalaktyty o koronkowej fakturze. Przyświeciwszy na ściany odkryliśmy połyskujące kryształy i festony skalnych nawisów. W jednej z jaskiń wypłynęliśmy pod sklepienie i zanurzając głowy w bąblu powietrza zdjęliśmy maski, podziwiając imponujące bloki skalne nad naszymi głowami. Wszystkie komory były przestronne, ostatnia wymagała jednak przeciskania się przez bardzo wąski otwór i tam przewodnik powstrzymał nasz entuzjazm, zawracając nas do wejścia.

Clam City znajduje się na głębokości 12-15 metrów, Piaszczyste dno i dość słaba wizura nie pozwoliły nam z początku docenić jego atrakcyjności. Najpierw jednak natknęliśmy się na wyjątkowo okazałe czarne korale stołowe, każdy obrzeżony delikatnym jaśniejszym obrąbkiem i tak mocno pofałdowany, że w rezultacie przypominał olbrzymią główkę kapusty. Pływając wśród tych meandrów, obserwowaliśmy kolorowe ryby, koralowce, krewetki i jakoś tak niepostrzeżenie przed naszymi twarzami wyłoniły się z mętnej wody, porzucone jak wraki na złomowisku, wielkie, szarosrebrzyste muszle Tridacny, po polsku – przydaczni. Wpłynęliśmy w muszlowy labirynt i wtedy okazało się, że każda z nich jest większa od człowieka! W tej masie wyglądały jak pozostawione na pastwę prądu, nieustannie zasypywane mułem, opustoszałe miasto. Pozowanie do zdjęć w tym miejscu zajęło nam chyba trzy kwadranse…

Przelot nad brokułami

Ostatnią zapierającą dech w piersiach (dosłownie i w przenośni) atrakcją był przelot helikopterem nad zaczarowaną krainą setek wychylających się z oceanu wysepek. Z góry przypominały rzeczywiście te dość popularne warzywa. Dzięki temu, że pilot pozostawił otwarte drzwi, udało się zrobić świetne ujęcia!
Tym spektakularnym, lotniczym akcentem zakończyliśmy pobyt na Palau. Trzeba było wrócić do rzeczywistości.

Mamy nadzieję, że świat znów się otworzy, będzie można tam wrócić, i kolejny raz dotknąć wielkiego błękitu.

Dziękuję całej grupie nurków za wspólne przeżycia, a Piotrowi Sejmickiemu i Piotrowi Stósowi za wspaniałe zdjęcia!

Ciekawostki:

Nurkowanie to dość ekskluzywny sport, a nurkowanie na Palau, biorąc pod uwagę atrakcyjność miejsc, ceny przelotu i samych pakietów nurkowych plasuje się na najwyższej półce.

22 października 2015 r. Kongres w Palau uchwalił przepisy ochronne dla 80% wód należących do tego kraju. Obszar morskiego rezerwatu dla rekinów i płaszczek o powierzchni 500 tys. km2 jest objęty zakazem połowów komercyjnych i działalności wydobywczej, w tym wydobycia ropy naftowej. Jego ustanowienie zapewnia długoterminową równowagę zasobów morskich, ma też w założeniu wspierać rozwój turystyki nurkowej, a co za tym idzie – dochody i zatrudnienie dla miejscowej ludności. Pozostałe 20 procent wyłącznej strefy ekonomicznej Palau jest przeznaczone do połowów przez lokalną społeczność. Rezerwat zapewnia bezpieczeństwo i swobodny rozwój ponad 135 gatunków rekinów i płaszczek.

Zielona wyspa Babeladoab, druga co do wielkości w archipelagu Palau jest prawdziwym rarytasem dla turystów. Przygotowana trasa zwiedzania obejmuje kilka miejsc o znaczeniu historycznym, takich jak Badrulchau (Kamienne Monolity) i japońska latarnia morska lub domy starszyzny. Jedną z ekscytujących tras jest autostrada ze wschodu na zachód wyspy, ciągnąca się wzdłuż wybrzeża. Przejazd tą drogą pozwala zwiedzić lokalne targi i zjeść pikantny posiłek w którejś z miejscowych restauracji. W Palau istnieje kilka wypożyczalni samochodów, a wielu touroperatorów oferuje wycieczki, na przykład do wodospadów, rejs po meandrującej w dżungli rzece, obserwowanie krokodyli i ptaków.

Na wyspie Peleliu można zobaczyć pozostałości II wojny światowej – bunkry, stanowiska ogniowe, czołgi, samochody transportowe i amunicję. W wodach wokół Pelelieu leży mnóstwo wraków, w tym Iro Maru – klasyczny wrak wojenny w każdym znaczeniu tego słowa – jednostka długa na 130 metrów, o wyporności 14 050 ton, która zatonęła 31 marca 1944 r. Spoczywa na równej stępce na piaszczystym dnie.

Z plaży hotelu Sea Passion, w którym mieszkaliśmy, mieliśmy łatwy dostęp do leżącego w zatoczce na głębokości czterech metrów japońskiego myśliwca z II wojny światowej, myśliwca pokładowego. Tego typu samoloty startowały z lotniskowców, z pasa o długości 70 m. Mitsubishi A6M Reisen, znany jako Zero był podstawowym myśliwcem Cesarskiej Japońskiej Marynarki Wojennej w okresie II wojny światowej. Amerykanie nazywali go Zeke.

Melekeok, stolica Palau, jest siedzibą rządu Palau. Znajduje się tam imponujący budynek, niemalże kopia Białego Domu. Nieco za duży na tak skromne, ale urocze miasteczko.

Udostępnij:

Masz pytania?

Skontaktuj się z nami. Z przyjemnością pomożemy wybrać wyjazd nurkowy idealny dla Ciebie!